których ogień jest symbolem ojczyzny. W korytarzach gablotki z rozmaitemi towarami luksusowemi i przemysłem artystycznym. Są hafty, obrazy, srebra, klejnoty, wyroby z Nikko, porcelana.
Wchodzi się do sali. Jasno, biało, tu i owdzie promienie słońca, na stołach kwiaty. „Maitre d’hotel“ kłania się grzecznie, podprowadza do stołu, podsuwa krzesło, kartę. Przybiega „boy“ z grzecznem „ohajo, sir!“ (dzień dobry panu), czeka.
Je się znakomicie i wybór zawsze jest duży. Kasza z mlekiem, ryba smażona, bifsztyk z ziemniakami, omlety przeróżne, zimne mięso, nieunikniona wędzonka z szynką na gorąco. Keksy na gorąco polewane miodem, marmolady przeróżne, owoce. Towarzystwo w toaletach porannych.
Po śniadaniu panowie idą do swych zajęć, damy w „trotteuse’ach“ i z laskami w rękach idą na przechadzkę. Człowiek, czekający na wizę amerykańską, jedzie do konsulatu amerykańskiego w Jokohamie albo ma napad czarnej melancholji, w której brzydnie mu życie i Japonja.
O pół do pierwszej jest drugie śniadanie również obfite. Przed śniadaniem należy zaglądnąć do „baru“ i wypić jaki cocktail, zwłaszcza, jeśli się przyjechało z Jokohamy, z konsulatu amerykańskiego. Po śniadaniu znowu trzeba iść na miasto.
Koło piątej warto wrócić do hotelu na herbatę. Podają ją w „hallu“, który o tej porze jest pełny. Wtedy dopiero widać, z kim właściwie się mieszka. Anglo-Sasy siedzą przeważnie dokoła ognia i piją herbatę, zapychając się ciężkiemi zresztą keksami. Ci ludzie — bo według ich przepisów robi się ciastka w hotelu — pojęcia nie mają, co to jest ciastko. Dzieci
Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/72
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.
— 66 —