Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/58

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 52 —

dawał! A to psia krew dopiero, to kanalja, to huncwot!
Przyczyną tego wszystkiego był — jak twierdzę — wegetarjanizm, którego mój znajomy był wielkim zwolennikiem, a który — według mego zdania — normalnego Europejczyka musi doprowadzić do mizantropji i melancholji. Ja osobiście jestem demokratą i utrzymuję stosunki nawet z roślinożernymi, stwierdziłem jednak nieraz, że trzeba z nimi być bardzo ostrożnym, bo oni są przeważnie chorzy. Są wciąż właściwie głodni i w stanie bezustannej walki z sobą o głupstwa — o to, czy zjeść parę kiełbasek, czy nie. Mnie n. p. jest to naprawdę obojętne — wegetarjaninowi nie. On w danym razie bój duchowy o to staczać musi i jeśli zje te kiełbaski, ma wyrzut sumienia, jest winnym „upadku duchowego“ — jeśli zaś nie zje, jest głodny i wściekły na cały świat, a wówczas, chcąc się czemś zagłuszyć, wylewa swą złość na otoczenie.
Oto, dlaczego pierwszego dnia pobytu w Tokjo właściwie nic nie skorzystałem i nic nie widziałem.
Na drugi dzień wyjechałem rano z kap. Niemcem na dworzec. Czekało nas tam sześćdziesięciu kilku inwalidów czeskich, leczących się w Japonji; wszyscy byli w mundurach japońskich, bo Czechom wogóle mundurów już brakowało. Mieli wziąć udział w pochodzie jako oddział w szyku wojskowym. Kilku z nich było bez nóg lub tak rannych, że maszerować absolutnie nie moli. Ci mieli nam towarzyszyć w samochodzie. Pozostali, choć piersiowo chorzy lub ciężko ranni, tak, że trudno im było iść, nie wymawiali się od tej męczącej parady. Trzeba się przecie pokazać! Towarzyszyły im amerykańskie siostry Czerwonego Krzyża — inwalidzi byli w amerykańskim szpitalu