Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/57

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 51 —

i pociąga. Człowiek, nawet nie entuzjazmując się, zatrzymuje się jednak z zajęciem przed rzeczami nowemi. „Varietas delectat“. Są jednak ludzie, którzy, dłuższy czas w danym kraju mieszkając, lubią znajomość obyczajów wykazywać przez „demaskowanie“ jego mieszkańców i obnażanie wartości wszystkiego, co oni robią. Do takich właśnie ludzi należał mój nowy znajomy. Japonji miał już dość, może i nostalgja go gryzła, więc, chodząc ze mną, urągał na wszystko, kwalifikując Japończyków jako złodziei, oszustów, zarozumialców i łotrów. Ostatecznie w każdym narodzie jest dobro i zło. Każdy znajduje w nim przeważnie to, czego szuka.
Prócz tego mój znajomy był samotnikiem i to samotnikiem dzikim, mizantropem, a że w żyłach jego płynęło też sporo krwi niemieckiej, więc miał wielką skłonność do pedanterji, która — jak wiadomo — jest bezdennem źródłem niezadowolenia. Złościło go wszystko. To, że Japończycy wciąż polewają ulice, skutkiem czego w powietrzu jest wilgotno a obuwie od tego się niszczy. Że cykliści jeżdżą po warjacku, wyprawiając wciąż karkołomne sztuki — chłopcy sklepowi, terminatorzy, uczniowie, radzi, że mogli się wyrwać z pod oka starszych i że się teraz przez miasto przelecą, to znów, że czyściciel fajek — a w Japonji malutkich fajeczek zużywa się mnóstwo — wozi z sobą gwizdawkę parową, zapomocą której się reklamuje.
— Co to jest taka fajeczka? I co to za interes? — irytował się mój towarzysz — Dziesięć ich musi wyczyścić, aby jednego „sena“ zarobić, a patrz pan, ten łajdak parową gwizdawkę z sobą wozi i gwiżdże, że aż uszy bolą, jakby co najmniej brylanty sprze-