Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/30

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 24 —

pełnie obejść, że jednak miałem jechać rosyjskim statkiem, więc dla grzeczności chciałem już tę wizę mieć. Przytem — na pasporcie mym, wizowanym przez pp. Sadowskiego i Kadena miałem tak piękną kolekcję pieczęci, że zapragnąłem mieć komplet.
Przechodząc koło komisarjatu, wstąpiłem.
Pokazałem pasport urzędnikowi.
— Wam wiza komisarza nie potrzebna — rzekł sucho.
— Ja wiem. Ale popatrzcie, tu już tyle wiz, a Władywostok to przecie jeszcze miasto rosyjskie. Ja przez grzeczność zaszedłem — niema, widzicie, wizy rosyjskiej. Jakoś to nie tego...
— Charaszo! — odezwał się urzędnik, zrozumiawszy, w czem rzecz i wdzięcznie spojrzawszy mi w oczy. — Dajcie pasport, zaniosę komisarzowi.
A wróciwszy po chwili oddał mi paszport, mówiąc:
— Wy naprzód napiszcie podanie do „morskiego wiedomstwa“, a potem —
To a owo, tu podanie, tam „zachoditie“ itd.
Osłupiałem.
— Izwinitie, cztoż eto takoje? To ja z grzeczności przychodzę do was, sposobność daję pokazać światu, że wy niby jeszcze władzą jesteście, coś tam pieczętować możecie, a wy mnie do wszystkich djabłów, do jakichś „wiedomstw“ odsyłacie, podania pisać każecie, w „ogonkach“ wystawać? Suma spjatiliś, czto-li?
Urzędnik znowu wziął mój paszport, po chwili przyniósł zaopatrzony wszelkiemi podpisami i pieczęciami i wręczył mi go w milczeniu.
Tak dostałem wizę rosyjską „przez grzeczność“.
Do Japonji w każdym razie mogłem już jechać.