Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/264

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 258 —

I istotnie — kiedy już siedziałem w bogumińskiej sali restauracyjnej — a raczej kiedy z niej przypadkowo wyszedłem, zaproszono mnie grzecznie do komendy dworca. Nie przypuszczam, że zrobiono to w celu urządzenia mi owacji, lub że czeskie władze pograniczne wyławiają z podróżnych poszczególne jednostki, którymby świadczyć chciały dyskretne dobrodziejstwa. Z niesłychanej uprzejmości, jaką po zbadaniu mych papierów mi okazano, domyśliłem się, iż jest ona tylko — funkcją jakiejś zbyt czarnej denuncjacij. Wyznaję, że bylem w grubem niebezpieczeństwie. Według praw czeskich nie było wolno przewozić ani listów ani książek ani manuskryptów — ze względu na szpiegostwo prawo zupełnie słuszne — ale ja, literat, miałem cały kufer książek, mnóstwo rękopisów i mnóstwo listów. Zacząłem robić w komendzie dworca gwałt. Jakże literatowi odbierać książki i manuskrypty? Nonsens! Przecie to jest dorobek mego życia! Komendant dworca zaczął się skrobać w głowę i po naradzie z podoficerem, kazano mi przyjść do hali rewizyjnej po rewizji. Tam wręczono mi znaczki na dowód, że byłem rewidowany — i skończyło się na tem. Krótko mówiąc, Czesi obeszli się ze mną zupełnie przyzwoicie.
Ale skarg na nich słyszałem wiele. Skarżyła się ludność na zajętym przez nich terenie, skarżyła się służba restauracyjna, opowiadając o rabunkach i konfiskatach. Faktem jest, że portjer, wywołujący pociągi, wywołuje je tylko po czesku i po niemiecku. Więc władze czeskie wyrugowały ze stacji bogumińskiej język polski!
Wogóle — zanadto dużo widziało się tam wszędzie energji żandarmskiej — choć wkońcu lepiej zaczynać od przesadnej gorliwości, niż od niechlujnego szlendrjanu.