Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/251

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 245 —

Jednakże...
Byłem w Luwrze. Stałem przed cudną Wenus z Milo. Naraz obstąpiło ją około pięćdziesięciu żołnierzy amerykańskich oprowadzanych przez pielęgniarkę z Czerwonego Krzyża amerykańskiego. Spojrzałem na wygolone, mocne, pozytywne twarze żołnierzy, starających się skupić całą swoją uwagę, na suchą, bezpretensjonalną „nurse“, na panią Wenus — i śmiać mi się zachciało! Anglosaska hipokryzyjna pruderja — i ta tak cudnie, nieśmiertelnie naga kobieta! Potem się zląkłem, obawiając się, iż pielęgniarka zacznie rozbierać śliczną Wenus z punktu widzenia anatomicznego — i uciekłem. Ale w drugiej sali odwróciłem się i rzuciłem okiem na grupę. Pani Wenus, wymarzenie piękna i biała, bosko bezwstydna, stała wysoko ze swym przedziwnym uśmiechem. Żołnierze zasłonili sobą cokół, tak, że zdawało się, iż bogini, niby płomień biały, unosi się w powietrzu, a zaś Amerykanie biją przed nią czołem, pokornie stanąwszy u jej stóp...
Jednakże ci starzy bogowie Europy są istotnie nieśmiertelni!