Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/249

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 243 —

Paryż przepełniony był tymi zarozumiałymi barbarzyńcami, którzy oczywiście zachowywali się w tem mieście, jak u siebie w domu. To, co zastali, nic ich, rozumie się, nie obchodziło. Jakie tu były przedtem porządki, zwyczaje, to im było najkompletniej w świecie obojętne. Szoferzy ich n. p. nie chcieli stosować się do przepisów policyjnych, skutkiem czego wypadki były bardzo częste. Policja paryska, nie mogąc sobie w żaden sposób dać rady z tym burzliwym żywiołem, musiała wreszcie wezwać pomocy rządu amerykańskiego i oto na ulicach Paryża pojawiło się mnóstwo żandarmów amerykańskich. Niedość na tem. Dyżurowali oni we wszystkich kinach, teatrach, teatrzykach, kabaretach i cyrkach i rozswawolone piękne młode osóbki miały przed nimi znacznie większy respekt, niż przed policją francuską.
Żołnierze amerykańscy bardzo lubią ruch. Czy to na polach Elizejskich, czy nawet na bulwarach, stawali sobie na ulicy i grali w piłkę. Owszem, zajęcie bardzo zdrowe i przyjemne — ale przecież ulica, ludzie chodzą! Im to zupełnie nie przeszkadza — a czy nie przeszkadza to przechodniom, o to znów Amerykanie nie pytają. Istotnie — nieoględność, choć z drugiej strony ta bezceremonjalność ma pewien wdzięk. Amerykanom zupełnie nie zależy na tem, co sobie ktoś o nich pomyśli. Robią to, co im się podoba i jak to uważają za stosowne. Naturalnie, na Polach Elizejskich wysiadywali z nogami na krzesłach, porozwalani jak w karczmie. Wycałowywali swe przyjaciółki w biały dzień, wogóle zachowywali się tak, jakby byli sami na świecie. Powynajmowali mnóstwo domów, pałaców, powywieszali wszędzie swoje flagi, pozakładali własne sklepy, restauracje,