Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/23

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 17 —

i śmiał się do tej swej pieśni. Kiedy się ujrzy „dochę“ z reniferowej skóry, trudno nie myśleć o Jakutach, Samojedach i tych wszystkich wspaniałych książkach Sieroszewskiego i ciągnąć zaczyna coś w te kraje, między tych ludzi, znanych, zdawałoby się, od dziecka. Port nie odznacza się specjalną pięknością, czuć go zabójczo rybami a koloryt jego jest twardy, brutalny, ale życie w nim bardzo ciekawe. Słyszy się słowa dziwne i pieśni zupełnie nieznane, z Sachalinu, z Kamczatki, z pustyni Gobi i z Japonji. Klimat dobry i nie zimny, środków żywności, jak zwykle w porcie, dostatek, ludzie bardzo rozmaici i umieją pięknie opowiadać o ciekawych krainach.
W kawiarniach, prócz wojskowych i wszędzie tych samych spekulantów międzynarodowych, spotykało się ludzi bardzo oryginalnych. Jedni hodowali „panty“, słynne jelenie plamiste, których rogi odgrywały wielką rolę w farmaceutyce orjentalnej; drudzy mieli plantacje „żen-żen“, ziół leczniczych, których korzenie w kształcie człowieka są bardzo poszukiwane. Poznałem „gentlemana“, który pod nienagannym czarnym żakietem miał szeroki skórzany pas, a za nim zatknięty sztylet; przywykł do tej tualety w północnych lasach. Znów inny opowiadał o polowaniu na „białe łabędzie“, jak dla ich strojów białych nazywa się Koreańczyków.
Zdaje mi się, że ten punkt znakomicie mógł się nadawać na centrum szerokiej działalności kulturalno-artystycznej. Dużo jeździłem samochodem po okolicy, która jest prześliczna. Było to jesienią, więc brakowało zieleni, a jednak jeżdżąc po tych pięknych i malowniczych dolinach i dolinkach wśród skał, czuło się ich wybujałą i rzeźką poezję, jak gdyby przecie