Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 221 —

o ile można było wierzyć czy spodziewać się, że ci dyplomaci Polskę nam na konferencji wywalczą, o tyle absolutnie już nie można było przypuszczać, że oni potrafią ją urządzić tak, aby w niej dało się żyć.
Kiedy się tak temu przyglądałem, przypomniałem sobie, jak to ja raz byłem w gościnie u bogatych krewnych. Dom był istotnie wielki, dostatni, prowadzony z pewnym, wielkopańskim gestem, ale gdy rano zażądałem mydła i ręcznika, musiałem długo czekać, a potem dano mi do zrozumienia, że człowiek przyzwoity wozi takie rzeczy we własnym neseserze. Byłem wówczas zbyt młody, aby być przyzwoitym i w dodatku mieć jeszcze neseser, w parę dni później jednak zginął mi z przedpokoju płaszcz. I znowu dano mi do zrozumienia, że w tak wielkim domu, w którym tylu ludzi bywa, każdy sam powinien pilnować swoich rzeczy. Przepraszam, dziękuję za takie wielkie państwo! Mydła ani ręcznika człowiekowi nie dadzą, a płaszcz ukradną.
Jednakże ludzie byli zmęczeni. Chodziłem po różnych biurach i różnych naszych instytucjach, spotykałem się prawie z wszystkimi wybitniejszymi ludźmi naszymi i wszyscy oni byli już bardzo utrudzeni. Wielu z nich znałem przed wojną — nie do wiary, jak prędko ci ludzie zestarzeli się, posiwieli, a nawet pochylili się. — W takiej kampanji tygodnie liczą się za lata! — rzekł p. Dmowski, zauważywszy moje nieledwie przerażone zdziwienie na widok jego znacznie przedwcześnie posiwiałej głowy i pochylonej postaci. Wszyscy ci ludzie byli w nieustannej wytężonej pracy — nie obchodziło ich nic pozatem.
Atmosfera, w której się znalazłem, była niewątpliwie polską — ale dodatnio na mnie nie działała. Przeciwnie, nigdy może nie czułem się tak przygnę-