Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 195 —

— Good by!
Celnik, bardzo srogi i nieubłagany, żąda uroczystego słowa honoru, że się nic nie przewozi.
Cen yon give me your parol?
— Certainly!...
Wobec tego pisze jakiś kabalistyczny znak kredą na kufrach — i koniec.
Znoszą nam rzeczy na pokład małego samowaru, kipiącego niecierpliwie u boku „Jokohama-Maru“. Pojedziemy nim na drugi brzeg, na stację „Tilbury“.
Na pokładzie „Jokohama-Maru“ zjawia się w otoczeniu swej świty kapitan Okamato, młody człowiek, jak zawsze jakby czemś zażenowany, uśmiechnięty dobrotliwie, z żywemi rumieńcami na ledwo żółtawej twarzy. Żegnając pasażerów, stoi na pomoście w galowym mundurze, wyprostowany, widocznie zadowolony z siebie, może dumny — bądź co bądź taka podróż w tych czasach! Statek przyszedł cało bez spóźnienia, przywiózł bogaty ładunek, na którym „Nippon Juzen Kaisza“ zarobi grube miljony, będzie prowizja — a przytem, to najgorsze już odbyte, teraz podróż czeka też długa, lecz powrotna, w ciepłe strony, ku błękitno-szarym, górzystym brzegom Japonji! Młodsi oficerowie są szczęśliwi: Trzy tygodnie odpoczynku na stałym lądzie! Bezpłatna praktyka w konwersacji angielskiej — Japończycy są pilni — teatry, kabarety, no i, no i — krzykliwe, wesołe „dancing girls“ w londyńskich teatrzykach — ach, jakie to życie jest piękne!
Samowar gwiżdże — drgnął. Japończycy oparłszy ręce na kolanach, składają kapitanowi kilka łamanych ukłonów, wykrzykują swe pożegnalne „sajonara“ i prędko uciekają do salonu. Nie chcą się roztkliwiać, zwłaszcza teraz, wśród nienawistnych Anglików —