Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 192 —

Dął chłodny wiatr — więc poprawna, zawsze à quatre épingles“ ubrana dama ślicznemi, delikatnemi rękami, na których lśniły cudne wschodnie pierścienie, co rusz to poprawiała swą wytworną fryzurę lub zawijała się szczelniej w czarne „kimono“ z ciężkiego, gęstego jedwabiu chińskiego na płomienisto-czerwonej podszewce, albo też ukradkowym, machinalnym ruchem próbowała, czy z kieszeni ukrytej w obszernym rękawie nie wyleciała paczka „służącej do wszystkiego“ bibułki i malutkie pudełeczko z różem, pudrem i innemi przyborami toaletowemi. Choć zimno jej było, stała w salonowej pozycji, zwróciwszy stopy do środka, pochylona zlekka naprzód, gotowa do ukłonu, a w jej wielkich, głębokich, czarnych oczach tliła mgiełka przerażenia i niepokoju.
Tuż wykrzykiwali coś gardłowo członkowie legacji chińskiej. Pokazywali sobie brzegi Anglji i zachwyceni wyśpiewywali wiersze któregoś z „mocnych“ swoich wieszczów. Oni się zawsze zachwycają i zawsze deklamują — nie do wiary, jaki to sentymentalny i świeży jeszcze naród ci Chińczycy. W swych europejskich kostjumach wyglądali jak skończeni „gentlemani“, jednak ja, który widziałem ich wsiadających na statek w Szangaju w otoczeniu olbrzymiej czarnej świty przeróżnych radców i mandarynów, nie zapomniałem jeszcze wschodniej wytworności ich sutych strojów narodowych i uroczystej etykiety.
Pozostali na statku trzej Sjamczycy, p. Boczanakit i dwuch młodych książąt, otuleni w futra i spowici grubemi szalami, dygotali z zimna, a żółte ich twarze siniały.
Zato Anglicy, rozpromienieni i wyprostowani dumnie, oddychali pełną piersią, zachwyconemi oczami