Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 187 —

— Andulko, Andulko, pojd’sem, uż ho chowaji!
Tegoż dnia po podwieczorku „Angliki“ przyniosły wielką mapę Europy, prosząc, abym im pokazał granice Polski. Pokłóciłem się z nimi przy tej sposobności o Górny Śląsk i dużo mnie kosztowało czasu, nim wreszcie uzasadniłem im i wytłumaczyłem sprawę. Przysłuchiwali się rozmowie cicho Japończycy, siedzący w kącie przy stole z jednej strony, Chińczycy z drugiej. Po dyskusji mimowoli rzekłem:
— Doprawdy, nie mogę tego zrozumieć. U nas każdy mały chłopak wie, co to Walja, co to są Kimbrowie, gdzie jest Irlandja, Ulster, gdzie mieszkają Szkoci — a wy jesteście dorosłymi i inteligentnymi ludźmi, macie pretensję do rządzenia światem, a nie wiecie, kto zamieszkuje Europę środkową...
Od obu stołów orjentalnych doleciał mnie chichot.
Anglicy zaczęli tłumaczyć, że oni są tylko dobrymi specjalistami a nie zajmują się rzekomo tem, co do nich nie należy.
Wyszliśmy na pokład.
Właśnie mijaliśmy Gibraltar, posępny, ponury, czarny, z lekko kipiącą powierzchnią stalowego morza w cieśninie i potężnemi górami niedalekiej Afryki.
Nie wiem à propos czego jeden z Anglików zaczął mi znowu tłumaczyć psychologję angielską.
— To jest n. p. pewne, że choć jesteśmy za wolnością narodów, gdyby nam kazano oddać Gibraltar i gdyby rząd na to się zgodził, w Anglji wybuchnęłaby rewolucja.
Stojący niedaleko p. Boczanakit zaświecił oczami i wydąwszy pogardliwie dolną wargę, odszedł i stanął przy p. Sodze.
Zbliżyłem się do nich.