Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 178 —

będziemy wolni i zupełnie szczęśliwi, byle tylko więcej mieć bagnetów i armat, bagnetów i armat! A to będziemy mieli. Tego nas nauczyła Anglja.
— Anglja?
— No tak. Ona pchnęła na nas Birmę, kiedyśmy byli najmniej przygotowani. Birma zabrała nam część terytorjum i stolicę, ale potem sama uległa Anglikom. O, tego my im nie zapomnimy! A wojsko mamy ładne, aż radość patrzeć, zupełnie na niemiecki sposób wyćwiczone.
Aha, teraz rozumiem. Więc to nietylko w Japonji i Chinach pracowali niemieccy instruktorzy! To była istotnie światowa wojna! Jakżeż Wschód mógł się na nią zapatrywać?!
Anglików p. Boczanakit nie cierpiał. Mówił o nich nieledwie zgrzytając zębami.
— Indje ich kiedyś nauczą rozumu! — odgrażał się.
Niebardzo popularni są Anglicy na Wschodzie.
Raz przyszedł do mnie znowu ów wspominany już inwalida czeski. Niedaleko stał p. Boczanakit. Patrząc na niego, Czech naraz bąknął:
— Kraj mrówek i białych słoni.
— Co takiego?
— Sjam. Kraj mrówek i białych słoni.
— Skąd wiesz?
— Pan Kocourek mi mówił.
— Słuchaj — białych słoni wogóle niema...
— Pan Kocourek to chyba lepiej wie!
— A wiesz? Ja zapytam Sjamczyka. Proszę pana, czy to prawda, że Sjam jest krajem mrówek i białych słoni? — zwróciłem się do p. Boczanakita.
Wzruszył ramionami.