Strona:Jerzy Bandrowski - Przez jasne wrota.djvu/170

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
— 164 —

kobiecych i w turbanach lub barwnych myckach, ludzie smukli, bronzowi, jakby w starym dębie rzeźbieni, o żywych, połyskujących czarnych oczach.
Po sprawdzeniu papierów, pozwolono nam jechać dalej, aż wkońcu statek stanął przy samym brzegu, mając widok na tyły wielkiego, żółtego magazynu portowego.
Do miasta pojechaliśmy już samochodem państwa O., którzy w Singapore chcieli odgrywać rolę gospodarzy.
Miasto barwne — to znaczy, że same mury już nie są szare. Domy w porównaniu z Hong-Kongiem niższe, podsienia może mniej wspaniałe i nie tak wysokie, czasem obite z tynku i obdrapane, ale bez porównania ruchliwsze. Dużo Chińczyków w białych bluzach i niebieskich majtkach z długiemi, czarnemi warkoczami przetykanemi srebrem, ale dużo też Malajów. Środkiem ulicy pędzą riksze, ale widać też jeszcze dużo wozów zaprzężonych w bawoły. Z tym różnobarwnym i żywym ruchem ulicznym dziwny kontrast stanowią okna domów, ze względu na gorąco szczelnie pozamykane i zasłonięte żaluzjami.
Gmachy różne — pretensjonalne i brzydkie budynki rządowe, okazałe, lecz odpychające chęcią imponowania, wielkie magazyny kupców europejskich, meczety, kościoły, świątynie buddyjskie, domy krajowców, białe wille Europejczyków, gmachy klubowe, hotele. Ale architektura właściwie jest tu obojętną rzeczą, zaś wszystkiem jest słońce, ciepło, ruch uliczny, różnobarwność człowieka, egzotyczność przyrody.
Lunął nagły, podzwrotnikowy deszcz, kiedyśmy oszołomieni chodzili po ulicach. Schroniliśmy się do słynnego magazynu Johna Little, większego, niż