Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/90

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Aż wreszcie stało się. Legia Wschodnia złożyła broń i rozprysnęła się.
Zaucha chodził wtedy po świecie jak błędny i było mu tak ohydnie na duszy, iż nieraz już po rewolwer chciał sięgnąć. Ukrył się w zapadłym kącie górskim. Wyjeżdżał na małym koniku w pola, w góry, w lasy, w milczenie i chłód jesienny. Lasy świerkowe stały ciche i milczące na górach, spokojne, czarno-fjoletowe w słońcu; krystalicznie czyste strumienie szemrały szklaną muzyczką wśród skał i kamieni, konik cierpliwie piął się po zboczach górskich, aż wreszcie stawał — i nieraz godzinami stał tak Zaucha na grzbiecie górskim, w łańcuch Tatr w dali zapatrzony.
Ach, Tatry, Tatry! Lśniące w opalowo-perlistej przestrzeni, grające błękitem i różem, przechodzącym w szafir, przecudne Tatry, tak spokojne, tak rozmaite, a tak niewzruszone!
Upokorzył go i uspokoił majestat gór. Potęga ich swą wyniosłą harmonją pokryła jego buntownicze ograniczenie, zatrute przez sprzeczności. I wówczas postanowił zawrócić. Miał przecie odwagę zrobić to. A co to znaczy „wrócić"? Własnym czynem zaprzeczyć samemu sobie. Tak chciał zmazać swój grzech.
Ale jak wracać?
Poprostu. Gościńcem... jak się wyszło w pole. Na kolejach byłych żołnierzy Legji Wschodniej tropili żandarmi austrjaccy i „kanarki". Mądrzej było wyjść sobie piechotą jak na przechadzkę — i tak, bez niczego, Zaucha wybrał się w świat, w niebezpieczną wyprawę przez dwa fronty. Kiedy wychodził z Nowego Targu, krowy wracały właśnie z pastwisk do stajen i porykując, poważne i dostojne, kroczyły przez oświetlone elektrycznością ulice. Dziwnie odbijało to wielkomiejskie, wielko-światowe światło od starych, niskich domów góralskich w podhalańskim stylu. Szedł Zaucha starym, szerokim gościńcem do Chabówki przez smutną i ja-