Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

miały zakrwawić się pięści i czoła, ale ów kurz krwi bratniej czyjeż ofiarnie miał owiać ołtarze ?
Żołnierz to pięść narodu, zaś rozumowanie nie jest rzeczą pięści. Ale żali ten żołnierz miał się zmienić w jakiegoś Malisora, w nieodpowiedzialnego za swe czyny żołdaka? Wszakże codziennie z tysięcy piersi wyrywała się przysięga:
„Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz!"
Oficerowie, rozumiejąc od początku tą grę, szli biczowani uczciwemi spojrzeniami swoich podkomendnych, których zapał i duch rycerski był dla nich ogniem nieznośnej tortury. Szli — wciąż kłamiąc — do czasu. Aż wreszcie zaczęła się praca wywrotowa. Chłopak mówił oficerowi: „Chcę być świętym!" — a ten mu na to: „Nie bądź głupi!". Trzeba było mieć bardzo jasne oczy i gorące słowa, aby nie wyglądać na zdrajcę. Oni, oficerowie, wnieśli ferment w te ciche, karne i tak posłuszne szyki, oni rozdmuchali zarzewie buntu. Zwoływali zgromadzenia, na których wszystko szło według dawnej techniki agitacyjnej. Podstępną, sofistyczną argumentacją trzeba było wywabiać z dusz plamy słoneczne, po których pozostawały już tylko brzydkie piętna. Ten poryw szlachetny był dla wielu z tych żołnierzy pierwszym, dla wielu jedynym, może ostatnim — i to trzeba było teraz łamać!
Ileż to razy, z głębi duszy przemawiając do zgromadzonych chłopców, Zaucha jak gdyby widział wynurzające się z cieniów stodoły góralskiej twarze dawnych warchołów, cyniczne i rozradowane, pod-golone łby wąsalów, sejmowych krzykaczów, sejmikowych rębajłów, podmigujące mu i przytakujące radośnie i z pijanym śmiechem przy każdem szczerem jego słowie... Pluł mu w twarz ten śmiech ohydnych upiorów, cichą sarabandą tańczących w mroku stodoły nad głowami zasłuchanych, naiwnych żołnierzy.
Fuj, podły to był czas!