Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/84

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Poco? — nieledwie drwiąco spytał Niwiński.
— A świat nowy do życia powołać — to nic ?
Niwiński machnął ręką.
— O czem pan mówi! Ludzie myślą o chlebie a nie o jakichś tam nowych światach!
— Skąd pan wie?
— Widziałem.
— Widziałeś pan ludzi zgłodniałych, których żołądki łaknęły chleba. A skąd pan wiesz, czego łaknęły dusze?
Tu już Niwiński nie wytrzymał.
— Egzaltowany z pana człowiek -— rzekł — i cóż mi pan każę robić? Znoszę cierpliwie to paskudztwo, a pan chce, żebym do tego wygnania przystąpił z obrzędowem namaszczeniem i błogosławił może „karzącą dłoń" ? Poco z nas robić jakichś :żydów, wędrujących przez pustynię wieków do ziemi obiecanej? Kiedy my żydami nie jesteśmy i ziemię swoją mamy! Wiemy dobrze czego chcemy — po cóż robić z nas nomadów duchowych? Dlaczego ja mam pozować na lewitę, czuwającego nad jakąś wędrowną arką przymierza, którego w dodatku z nikim nie zawierałem, kiedy jestem zwykłym, nieszczęśliwym i zmarzniętym śmiertelnikiem. Nie! Protestuję przeciw wygnaniu! Chcę wracać do domu!
I podniósłszy głowę, huknął na cały ogród:
— Veto! Protestuję!
— Protes — tuu — ję! — zawtórowała mu Helenka.
— Daremne protesty! — zapalał się Zaucha i już zbierał się do nowego ataku, gdy w tem zawołała go pani Skowrońska.
— Widzi pan, on wciąż z tą filozofią — skarżyła się Helenka.— Ja zagłupia jestem, żeby to zrozumieć, ale on przecie musi z kimś mówić...
— E, zaraził się literaturą! To przejdzie — odpowiedział nieomal z lekceważeniem Niwiński i za-