Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

może głupio, ale postępowo — dodała z butną dumą.
— Więc to tak! — mówił napół do siebie Zaucha.— Doskonale! Otóż pierwsze działanie, pierwsze rezultaty życia na serjo... Pierwsze owoce wojny... Co na kłamstwie zbudowane, to się musi rozsypać... To bardzo dobrze... Odruchy moralne — pierwsze drgnienia rewolucyjne... Nie uznaję ! Dość kompromisu ze złem! Odchodzę! Doskonale. Tak właśnie rodzą się nowi ludzie i nowe czasy...
— Więc nie zrobiłam źle? — spytała z ulgą Helenka.
— Co do ciebie, to nie wiem, nie znam dobrze waszych stosunków rodzinnych. Czy na tem dobrze wyjdziesz, to inna rzecz — ale najważniejsze to to, że wojna rozbija zlepki niegodziwych kłamstw, że czyści społeczeństwo...
— E, jedne kłamstwa rozbija a drugie tworzy— rzuciła Helenka pesymistycznie.
— To też prawda! — zgodził się Zaucha.
Skrzypnęły żałośnie wrota i w ogrodzie pojawił się wysoki mężczyzna. Z głośnem ujadaniem skoczyły ku niemu psy.
— Ktoś idzie — zwróciła uwagę Helenka.
— Alboż to mało ludzi tu mieszka?
— Nie, to musi być ktoś znajomy, bo idzie ku nam... Może ktoś do ciebie... Choć zdaje mi się...
Zaucha poznał Niwińskiego.
Poeta już z daleka ukłonił się z rozmachem i żywym krokiem podszedł ku nim.
Zaucha przedstawił go Helence.
— A, my jesteśmy starzy znajomi! — mówił z uśmiechem poeta, ściskając jej dłoń w swej szerokiej ręce.
— Istotnie, widywałam gdzieś pana...
— Nie przypomina pani sobie? Na ślizgawce, na Panieńskich Stawach... Chodziła pani z jakąś starszą panienką...