Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z pod jej młota wychodzą nie ludzie, lecz strzępy, ohydne, bezkształtne, krwawe, śmierdzące. Są to ruiny ludzkie nieraz znacznie gorsze niż to tu w gminach — a właśnie, w cuchnącej krwi i gnoju, ci ludzie przeradzają się na nowych obywateli świata. Przez takie wrota męki musi się przejść do ziemi obiecanej. Kto duszy swojej nie odnowi, ten nowem życiem żyć nie potrafi.
Niwiński wstał, kiwając potakująco głową.
— Tak jest! Do tego nowego życia trzeba zupełnie nowych ludzi. To, co było, nie wróci i nie może wrócić, nie śmie wrócić...
— Sam pan rozumiesz! — z zapałem wykrzyknął Zaucha. — Czegóż zwłóczyć ? Czegóż czas tracić ? Ta półka z temi książkami, to drabina Jakóba wiodąca w niebo. Mógłbyś pan po niej wspiąć się nad chmury, a pan usiadł na jej pierwszym szczeblu i ani się panu śni o niebie, ani się panu śni ludziom pokazać, że można otrząsnąć się z tej nędzy, że można przezwyciężyć wygnanie — bo Polski nic nie zabije, bo Polska jest w sercu, albo jej niema wcale. Pielgrzymkę do Polski należy rozpocząć w swem własnem sercu, w sobie samym trzeba ją naprzód zdobyć, trzeba zrozumieć, że życie jest wędrówką do świętego miejsca...
— Przepraszam pana — przerwał mu znowu Niwiński. — A pan co robi?
— Ja właśnie jestem... pielgrzym!... — odpowiedział mu z uśmiechem Zaucha. — Przyjechałem tu, aby stanąć na dawnej drodze bezpośrednio... jak wszyscy. Muszę się tu przegrupować psychologicznie, skontrolować, ustalić... Miałem ciężkie przejścia... Trudno mówić, ale to są dla mnie sprawy życia i śmierci.. Ja nie mogę powiedzieć tak jak pan, że to wszystko, to tylko nieszczęśliwy zbieg okoliczności... Za dużo cierpienia... Gdyby tak było, możnaby zwątpić w Boga i sprawiedliwość...
— A, więc pan chcesz znaleźć system! — uśmiechnął się Niwiński nieznacznie. — Teraz, zdaje