Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

o tych papierowych „światach" grających tęczą, o tych smokach i ptakach szkarłatnych? Ogniwa różnobarwne — to zielone, tamto kardynalskiej czerwieni, to granatowe, to pomarańczowe, a tamto złote... Szeleszczą w moich palcach, przesuwają mi się przez ręce, pstre, wiotkie i nikłe — jak różaniec dni naszych. A ileż tych dni wygnańczych nie ma nawet wartości takiego ogniwa? I czemże innem jest — choćby tom wierszy, choćby poemat w cudownych oktawach — czyż nie łańcuchem takich błyszczących i szeleszczących ogniw ? Kto wie, czy właśnie w tych fraszkach nie streszczam się dziś lepiej i szczerzej niż w czem innem.
— A czemu pan wystąpił z legjonu? — spytał naraz Zaucha.
— Dla tysiąca przyczyn.
— Bodaj jedna.
— Nie znoszę smrodu pruskiego...
— To nie jest racja polityczna!
— Ja mam panu dawać racje polityczne? — zdziwił się poeta. — Przypuszczam, że każdemu z was wolno stanąć dziś po tej stronie, po której mu się podoba.
— Nie wiem. Miarodajne może było dobro Ojczyzny...
— Ba, ale gdzie go szukać? Po której stronie? Bo co tu dużo gadać, ja wiem, że pan tak samo jak ja, stoi po tej stronie... Po stronie Francji i Anglji... Ale tak — z ręką na sercu — czy pan jest zupełnie pewny swego?
Zaucha słuchał, rozglądając się po pokoju, wreszcie wzrok jego zatrzymał się na książkach, starannie ułożonych na półce.
— Pozwoli mi pan przejrzeć książki? — spytał.
— Proszę bardzo. Może pan sobie co wybierze. Są to w dwóch trzecich książki gminy. Skonfiskowałem je, aby je ocalić dla czytających.
Zaucha stał chwilę przy półce, a potem palcem