Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Mickiewicz.
— I cóż z tego? Jest jasnem, że od czegoś trzeba nam było zacząć. Ci z którymi my idziemy, muszą nam dać coś, co będzie bodaj komórką rozrostu.
— Darujesz im wszystko, co ukradli.
— Ty wolisz autonomję?
— Nie. Ja nie bawię się w spekulację polityczną. Idę za instynktem narodowym — to znaczy, że nigdy nie stanę po stronie tych, którzy połowę mego narodu wytępili i połowę jego ziemi zabrali. Duszą ratuję się przeciw znieprawieniu i wyrachowaniu, w targi nie wchodzę. A powiedziane jest:
— „Nie pytajcie o granice Polski, bo większe będą, niż były kiedykolwiek.
A każdy z was w duszy swej, zna ziarno przyszłych praw i miarę przyszłych granic.
O ile powiększycie i polepszycie duszę waszą, o tyle polepszycie prawa wasze i powiększycie granice".
Idący obok Zauchy szary żołnierz uśmiechnął się:
— Więc ja idę się bić — a ty czytaj Mickiewicza. Taki już jesteś.
— Tak. Taki już jestem! — powtórzył z goryczą Zaucha. — Czekaj, jeszcze coś ci powiem.
Żołnierz zniknął.
— To nic, żeś się schował. Ja i tak wiem, źe słuchasz. Schowałeś się, boś mi w myśli wyczytał. Co będzie, jeśli przyjdzie chwila, w której złożycie broń? A ona też może przyjść. Wówczas mi powiesz: — Stało się to, bo nie można już było dalej. A ja zawołam: Mówiłem ci to! Zawsze mówiłem, że nie można, lecz tyś nie słuchał, a przez kogo rozdwojenie? Tylko że nie. Ja ci tego nie powiem, bo rozumiem, żeś się mylił szczerze... Toś zyskał krwią, wiesz ?
A w tej chwili, naskoczył na tor kolejowy drugi obłok jasny. Rozpękł się, rozwichrzył, machnął pięciu srebrnemi ogonami, podskoczył do góry i odsłonił