Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lwowa, a innych z wygnania, mówił z nimi po prostu i szczerze.
— Kłamią ci, którzy opowiadają, że wojna niebawem się skończy i będziemy mogli wracać do domu — tłumaczył. — Wojna ta musi ciągnąć się tak długo, aż państwa centralne zostaną pobite, to jest jasne. Obecna pauza w działaniach wojennych jest spowodowana tylko przygotowaniem akcji na wielką skalę. Jakże myślicie tu żyć? Materjalnie możecie wytrzymać, ale moralnie? Bez dopływu intellektualnego dusze zsychają się, skutkiem czego słabnie ich energja. Żyjecie nią dziś jeszcze, ale jak jutro zacznie wam jej nie dostawać, wszystko się w was zawali, wszystko runie. A co wówczas?
Sośniczanie słuchali uważnie i inteligientnie. Przysłuchiwali się z jednej strony młodzi, zgrupowani dokoła Kłeczka, z drugiej „filistrzy" pozytywni, lecz myślący chętnie.
— Więc co robić?
Zaucha wyłożył im swój plan. Nie można żyć tak dorywczo i bezsensownie, jak obecnie. Wygnańcy sami tworzą pustkę dokoła siebie. Niczem się nie zajmują i niczem się zająć nie pozwalają. Ludzie więdną, dziczeją...
— Panie! — przerwał mu jeden z „filistrów". To się ładnie mówi to wszystko, ale niechże pan weźmie pod uwagę nerwy!
— Właśnie nerwy biorę pod uwagę! Nerwy tak długo wytrzymać nie potrafią!
— Niechże pan słucha! — mówił oponent. — Ja stale jestem spakowany do podróży, pojmuje pan? Jeden tylko kuferek mam otwarty i tylko temi rzeczami gospodaruję. — Jak mi się zbierze parę kawałków brudnej bielizny, natychmiast oddaję do prania, abym na nic nie potrzebował czekać w chwili wyjazdu...
— Przecież pan wie, źe to nonsens! — wykrzyknął Zaucha.
— Być może. Ale — rozumie pan — gdybym