Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/151

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Co się panu stało ? — zawołała dziewczyna zalękniona — przecież ja nic nie mówię...
— E, bo się zgniewałem! — mówił ochłonąwszy. — Wiem, że nie pani... Ale oni tak we wszystkiem... Wiecznie pokrzywdzeni! Ja już nie mogę! Cóż to, ja niby nie cierpię, raje tu mam jakie ? A że sobie mogę na coś czasem pozwolić, to dlatego, że nie kutwam... Pani wie? z nich każdy ma przy sobie po kilkaset rubli — a w kraju dom, gospodarstwo... A my co? A wiecznie huzia na nas! Ale chodźmy, bo się pani zaziębi...
Studnia omal, że nie zamarzła. Trzeba było odbijać lód i dobrze się namachać, zanim wreszcie trysnął tęgi, przeźroczysty, zimny strumień wody tak pięknej i świeżej, że Niwiński mimowoli zamaczał w niej ręce. Żartowali i śmiali się, kręcąc się koło studni, a ręce aż im poczerwieniały od nabiegu krwi. W „wodokaczce" było trochę mroczno, na dworze srebrno i złoto, błękitno, biało i brylantowo. Tam wszystko skrzyło i kapało od blasków, tu świeciły gorące oczy i czerwone usta młodej dziewczyny i Niwiński nie wytrzymał, złapał ją naraz w pół i pocałował w te usta z całej mocy.
Wyrwała mu się i uciekła, pozostawiwszy wiadro pełne wody.
— Hej, a wiadro to ja sam mam nieść? — wołał za nią wesoło.
— Niech pan daje tutaj! — mówiła stojąc w śniegu, na białej ścieżce, owiana świeżością białego dnia.
Wspólnie ponieśli wodę do domu. Po chwili zaczęła w pokoju Helenki szczękać pompka „Primusa" i zaszumiał jego silny płomień. Niwiński szybko uciął kawałek wędzonki, którą chował za oknem i rzuciwszy ją na małą, blaszaną rynkę podał wraz ze swoim czajnikiem przez drzwi.
Ubierając się, przypadkiem rzucił okiem w okno i naraz — przypomniał sobie. Więc to już zima nastała? A więc istotnie „stało się". Bo właściwie nie miał tu już co dłużej robić. .Przemalowawszy się“