Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/138

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To już mnie nie obchodzi. To wszystko jest już pozamną.
— Kto to wie, mój panie ! Kto może przewidzieć, co was czeka? A może z pana jeszcze drugi Beniowski będzie?
— Bogu dziękować, nie zanosi się na to. Syberja — brr, zimno, nudno... To już wołałbym Turkestan...
— Niech się pan nie zarzeka. Bogu jednemu wiadomo, jakiemi drogami chodzi sprawa polska. Ale jakże pan patrzy na tych, którzy mimo pozornej beznadziejności wytrwali i trwają wciąż w tej samej naszej biednej brygadzie?
— Nie wiem. Zupełnie sobie tego nie wyobrażam. Nie lekceważę tego faktu, ale z drugiej strony przypominam panu, że na froncie rosyjskim są różne „etnograficzne" wojska, między niemi też i brygada cygańska, nie mówiąc o „dzikiej dywizji"...
— Nie może pan przecie stawiać nas albo Czechów na równi z cyganami — oburzył się Zaucha.
— Oczywiście — ja nie, ale los bywa azasem djabelnie złośliwy... Co się tyczy Czechów, to ci na tej historji bezwarunkowo wygrają...
— No, wie pan, jabym był raczej przeciwnego zdania... Przedewszystkiem ja w ich słowianofilstwo nie wierzę...
— Nie idzie o to, w co kto wierzy lub nie wierzy. Ja Czechów znam — mam w Czechach siostrę zamężną, mam krewnych, znam język, skończyłem tam uniwersytet, znam ludzi... Im ta historja zrobi bardzo dobrze. Oni pierwszy raz przeżywają całą romantykę walki orężnej o wolność sztandarów, wojny swojej — i gdyby nawet przegrali, to ta romantyka dużo im da, a gorzej, niż było, w Czechach im być nie może... Ale my — to już nie pierwszy raz! To już było — we Włoszech, we Francji, na San Domingo, na Węgrzech, w Turcji, o mały włos nie w Albanji... I wygrywaliśmy i prze-