Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

biedno ubrani i jakby onieśmieleni milczący mieszkańcy gmin wygnańczych, porozumiewający się między sobą półgłosem lub giestami.
— Pan doktor także do miasta? — spytał jakiś głos.
I przed Zauchą stanął biedno lecz czysto ubrany gtubas w jesiennym płaszczu i szarej czapce sportowej, z pod której lekko falującemi puklami spływały długie włosy, mające uchodzić zą artystyczną fryzurę. Grubas miał twarz zupełnie ogoloną, szeroką, żółtawą i uśmiechającą się poczciwie i łagodnie. W zębach trzymał krótką fajeczkę angielską.
Zaucha uśmiechnął się zakłopotany trochę.
— Pan doktor mnie nie poznaje?
— Ależ owszem...
Przypominał sobie tę twarz ze Lwowa, z Akademickiej ulicy... Grubas wystawał tam stale w południe przed jakimś sklepem z tąż samą fajeczką w ustach i z tymsamym uśmiechem, przyglądając się maślanemi ^zachwytu oczami promenującej tam i na-zad płci pięknej.
— Pan Gwoździk, nieprawdaż ? — przypomniał sobie naraz i podając mu rękę, mówił: — A ja słyszałem, że pan już w Kijowie na posadzie...
— Owszem, byłem, ale władze powiedziały „nie !zia!“, wobec czego musiałem wracać do gminy. Niezbyt mile mnie tu przyjęto — lecz cóż robić?
— I teraz znowu, niezmordowany w poszukiwaniach, do miasta?
— Właściwie to nawet nie do miasta, a tylko — na dworzec. Tam są w oddziale pocztowym bardzo wygodne pulpity z wszystkiemi przyborami potrzebnemi do pisania. Załatwiam tam swoją korespondencję albo też tak — piszę sobie. Bardzo przyjemnie. Dokoła ruch, ludzie — a ja do pisania stojąco przyzwyczajony jestem. I tak mi się tam zdaje, że pracuję u siebie w księgarni przy Akademickiej, hehehe...
Pociąg wjechał na stację. W ścisku Józef zgubił gdzieś Gwoździka, wbił się klinem między prze--