Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/127

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tłukła, psiakrew sobacza! Ej, przejdzie to — przyjdzie drugie!
A kiedyindziej znowu terroryzował swych współlokatorów :
— U mnie człowieka zabić to nic nie znaczy! — przechwalał się. — Pałygą po głowie machnę, nóż wbiję w brzuch — ta i jakby w wodę rzucił ? Co ? Kto? Gdzie świadkowie? Ta ja o niczem nie wim, żebym taki zdrów był! Żeby tu stanęli wszyscy ci, których ja tą własną ręką na tamten świąt wyprawił, toby tu si zebrało taki towarzystwo, żeby wam wszystkie włosy dębem stanęli na głowi. Żeby ja tak z nosem był, ta niech mie szlag na tym miejscu trafi, jak to nie prawda!
A chłopi słuchali w milczeniu i aż drżeli ze strachu.
Zaucha był przygnębiony, zły, rozdrażniony. O pracy nie można było nawet mówić, drobne codzienne troski nie dawały spokoju. Radca szykanował Lesowe na każdym kroku. Aby się od niego uniezależnić, trzeba sobie było zorganizować bodaj minimalne gospodarstwo. Kłopotów było mnóstwo i niezbędne do egzystencji i pracy umysłowej „minimum" kulturalnych warunków, wymagało niezmiernie wiele wysiłków.
Do najważniejszych i najuroczystszych funkcji należało palenie w piecu. Wśród łupów, jakie radca Kondolewicz wywiózł z Lesowego, znajdowała się też i siekiera, bez której trzeba się było teraz obchodzić. Dygocąc z zimna we „wspólnym pokoju", bo tam były drzwiczki do pieca wspólnego na trzy pokoje Helenka lub Zaucha klęczeli przed kapryśnem paleniskiem, to dmuchając w piec, to z biciem serca przysłuchując się huczeniu płomienia i trzaskaniu polan, to znów kunsztownie wtykając papier między polana, lub kłócąc się, kiedy drwa nie chciały się zająć, bo każde z nich miało swój gienjalny sposób palenia w piecu. Zaucha, bezwzględniejszy od Helenki i mający mniej respektu dla słowa drukowa-