Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/108

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dów „drzewa rąbanego*, jeno parkanem dziurawym oddzielonych od ulicy, którą jadą wozy chłopskie, ciągnięte przez drobne, kudłate koniki, z zawiązanemi „a la grecque“ niechlujnemi, wypłowiałemi ogonami... Z Zimnej Wody, z Rzęsny Polskiej, z Mszany...
— Jakbym widziała — uśmiechnęła się Helenka, — I naturalnie deszcz, wszystko oślizgłe, mokre...
— A cóż dopiero te piwiarnie z nieświeżemi kanapkami, „bierhundami" i spoufalonymi .„piccolami1*, dowcipkującymi haniebną polszczyzną, a te za stołami przemądrzałe łyki podmiejskie z Sygniówki, Lewandówki, Bogdanówki, ci konduktorzy, urzędnicy kolejowi, ajenci policyjni, handlarze i wszędobylscy emeryci — a wśród nich radca, szanowany dla swego tytułu i kamienicy, z bombą piwa w rękach kołyszący się na cienkich nogach przy bufecie i plotki, plotki zabawne od sług, różnych stróżek, kucharek, posługaczów z łaźni, plotki cuchnące niepraną bielizną, schodami dla służby, maglem i pomyjami i polityka piwno-kawiarniana i anegdoty biurowe i długie, zawiłe skargi na przełożonych, na system protekcjonalny, niesprawiedliwość, wstrzymywanie awansu lub „quinquennium“.
— Jak można tak żyć Józefie? — zdziwiła się Helenka.
— Otóż właśnie. A czemże miał żyć ten człowiek, płatny sługa obcego rządu? Czem się żyło przed wojną? Cóż dziwnego, że ludzie się deprawowali...
— Może w tem nie być nic dziwnego, ale obawiam się, że on nam spróbuje jeszcze dokuczyć... Ja się wprost boję tego człowieka.
— Bać się nie potrzebujesz. Wogóle — zdaje mi się, że to „prowizorjum** ze studentami będzie — austrjackim zwyczajem — stanem stałym. Może ich radca wogóle stąd nie przeniesie... A to jakieś porządne i sympatyczne chłopaki...
— Pani Skowrońska wspominała mi, że w tych dniach ma przyjechać jakaś part ja z Syberji...