Strona:Jerzy Bandrowski - Pielgrzymi.djvu/107

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mieszkanie było urządzone. W każdym pokoju stało łóżko, stół, półki, dwa stołki i ława. W swoim pokoju Helenka rozstawiła na stole swe skromne „sou-veniry“, na ścianach rozwiesiła fotografje, na wieszadle pstre bluzki, zaś Zaucha u siebie porządkował książki.
— O ile nam pod nos nie wsadzą jakiej „baciarni" — mówił do kuzynki — może nam tu być wcale nieźle. Ja lubię takie małe, białe pokoiki z widokiem na ogród. Najlepiej mi się w nich pracuje... Jest dziwnie zacisznie, jakby ciepło...
— To tylko źle, że musimy chodzić do Biełowa na obiad.
— Czekaj, ja się spodziewam w tych dniach pieniędzy... Jak przyjdą, kupimy sobie menażki i „Primus", zapłacimy coś miesięcznie dyżurnemu i kaźemy sobie nosić obiady do domu.
— Toby było najlepiej. Nie potrzebowałabym się z Kondolewiczem stykać — westchnęła Helenka.
Ale Zaucha, który był człowiekiem pogodnym i pobłażliwym, uśmiechnął się.
— Kondolewicz! Kondolewicz! — odezwał się po chwili. — Zapewne, to człowiek złośliwy i wypaczony przez służbę austrjacką, która nieraz robiła z ludzi kretynów, ale nie trzeba brać sobie tego wszystkiego do serca. Ja go znam jeszcze ze Lwowa i widok jego zawsze przypomina mi Gródeckie, gdzie radca ma swą „nieruchomość" i gdzie zawsze najchętniej grasował. Pamiętasz tę spadzistą, długą i zabłoconą ulicę Gródecką z widokiem na Wysoki Zamek, z białą katedrą św. Jura i z gotyckiemi wieżami kościoła św. Elżbiety?
— Nie lubię tej dzielnicy. Czarna, zawęglona...
— Tam, na tem tle trzeba było widzieć radcę, wśród żydów i straganiarek, wśród bosych i brudnych sług w zaszarganych kieckach, „wystających na bramie' z żołnierzami z pobliskich koszar lub ściskających się z nimi w ciemnych, samotnych kątach między wvsokiemi sągami licznych tam skła-