Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Usiadł na fotelu na biegunach, obtarł zmoczone wąsy i rozcierał zmarznięte ręce. Lampa, przysłonięta abażurem z zielonej bibuły, rzucała jasne światło na stół, pokryty czystym, kolorowym obrusem; reszta pokoju pogrążona była w półmroku.
— Nie masz pojęcia, co za pluta na dworze. Istotnie, trudno uwierzyć, aby ktoś w taki czas wychodził z domu... a jednakże są ludzie, są, którzy dziś nie mają dachu nad głową. Jak to być może? — pyta się człowiek sam siebie. Nieszczęście ludzkie jest bezdenne.
Śnieżkowa milczała.
Śnieżko zapalił papierosa i zamyślił się, zapatrzywszy się w płomień lampy.
— Gdzie gazeta? — spytał po chwili.
— Na stole w twoim pokoju.
Śnieżko przyniósł sobie dziennik.
— Czy doktór jest w domu? — spytał, siadając znowu w fotelu i rozkładając gazetę.
Śnieżkową zirytował jego spokój.
— Skądżeż ja to mam wiedzieć? — odpowiedziała niechętnie. — Chodzę do niego, czy co?
— Więc nie wiesz? — rzekł bezmyślnie Śnieżko, zaczytany w dzienniku.
Przez chwilę panowało milczenie.
Śnieżkowa patrzyła na spokojną, pogodną twarz męża, na jego połyskującą w cieniu łysinę, na chudą, długą rękę, którą machinalnie kręcił wąsa. Zupełnie spokojny. Nietylko, że nie czuje jej męki