Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/82

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Przycisnąwszy twarz do chłodnej szyby, wbiła oczy w zmrok zapadającego wieczoru.
— Nie śpieszy mu się, nie śpieszy.... i pocóż? Czyż on może ją kochać tak, jak dawniej... jakby dawniej mógł? Czy może? A ona przecież... ona jest już stara... Ale on?
— A gdyby....
Plantem kolejowym szły dwie osoby.
— Jaś i...
Serce zaczęło w niej bić gwałtownie, pędząc do głowy całe fale krwi... wstrząsnął nią jakiś kłujący ból...
— Pani Helena!
Poznała ją mimo ciemności. Widziałaby ją nawet, gdyby jej oczy ręką zasłonięto, przeczułaby!
Osunęła się na krzesło, stojące pod oknem i zakryła twarz rękami.
Słychać było, jak Śnieżko otwierał przeraźliwie skrzypiącą bramę domu. W szedł do pokoju.
— Cóż... tu ciemno? — rzekł półgłosem do siebie.
Automatycznym ruchem człowieka, robiącego kilka lat codziennie to samo, rozebrał się i powiesił płaszcz na wieszadle przy drzwiach.
Zaświecił zapałkę i zapaliwszy lampę, spostrzegł żonę, siedzącą pod oknem.
— Pociemku siedzisz? Zęby cię ciągle jeszcze bolą? Dlaczego nie poprosisz doktora, żeby ci co zapisał?