Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/62

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tycznie wałęsał się po lesie. Rogacza nie było. Wreszcie zaproponował, żeby iść naprzeciw posłańca, który miał przynieść obiad.
— Pieczeń i leguminę możemy przecie zjeść na zimno — tłumaczył Wiciowi — a nie będziemy tak długo czekali.
Posłańca spotkali w połowie drogi. Zjedli obiad i Adaś postanowił wrócić do Podlesia.
— Niema sensu jeść wszystko zimne, kiedy można jeść ciepłe! — rozumował. — Chce mamusia rogacza, to niech da Zagrabińskiemu parę reńskich, on z pewnością przyniesie. Ale nam nie chce żadnego pokazać, bo niby od nas nie wypada mu brać, a wiem, że ci panowie, którzy przyjeżdżają z Wiednia na polowanie, płacą mu po dziesięć reńskich od strzału.
— Masz słuszność.
— Więc wracamy.
— Halt! Dawaj dziesięć reńskich.
— O jej! Zapomniałem o tym zakładzie! Wiciu spuść na pięć reńskich!
— Nie mogę.
— Dziesięć fajgli — to nie w kij dmuchał.
— Ha, to wracaj do Zagrabińskiego.
— Półtory mili! Dziękuję. Cóż robić!
Westchnął i sięgnął po portfel.
— I to się nazywa młody człowiek! — drwił Wicio. — Myśliwy! Dziesięć reńskich daje, byle tylko nie musiał iść na polowanie.