Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nie rozumiem cię.
— Widzi wujeńcia, są matki, które wychowują swe dzieci źle. Nie są temu winne, nie umieją inaczej — cóż robić, jeśli to, co dziecku dają, co uważają za najlepsze w sobie jest mało warte? Jednak nawet wówczas, nawet gdyby je kto o ich szkodliwym wpływie na dzieci przekonał, mają prawo nie chcieć się tych dzieci wyrzec, bo — człowiek chce żyć takim, jakim jest, skoro lepszym być nie może — a dzieci są jedyną racyą bytu matek. Ergo...
— Więc jednak — ja mam słuszność!
Wicio wstał.
— A — wujeńcia zapewne...
Dobierał słów.
— ...a propos Adasia.
— Tak jest. Uważam, że wpływ pani Träncken jest dla niego szkodliwy.
— Czy wogóle wujeńcia sądzi, że wpływ jej jest tak silny? Jestto przecie kobieta, jakich się w święcie spotyka tysiące.
— Mniejsza z tem. Mam o tej pani swoje zdanie. Chciałabym bardzo, żeby wuj nie oddał do niej Adasia. Chciałabym usunąć chłopca z pod jej wpływu, i dlatego...
— Co?
— Proszę cię o pomoc....
— Mnie? O, to niewdzięczne zadanie! Mógłbym się wujeńci narazić.
Wstała.