Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

po sumiennem rozważeniu najdrobniejszego faktu, a całotygodniowem rozmyślaniu, zasiadał popołudniu do pracy. Sądził siebie, swoją epokę, warunki i ludzi, wśród których wzrósł, bezstronnie, spokojnie i pogodnie, jak człowiek, który dużo przeżył i zrozumiał, kocha życie i ludzi, a stanąwszy wreszcie opodal zgiełkliwych zabiegów ludzkich, patrzy na to całe pstre widowisko i stara się wyciągnąć z niego jego właściwe znaczenie i istotę.
I tak, cały oddany wspomnieniom, wskrzeszał przed swym wzrokiem ubiegłe lata. Praca postępowała dość szybko.
Aż dziś, kiedy zapaliwszy cygaro, usadowił się w wygodnym fotelu i sięgnął do szuflady biurka po rozpoczęty rękopis, natrafił dłonią na jakąś teczkę, wyjął ją, sądząc, że to może włożony tam naumyślnie minionej niedzieli zbiór dokumentów i notat do danego miejsca pamiętnika potrzebnych. Ledwo jednak rzucił okiem na teczkę, poznał, że to co innego.
— I jakże mogłem o tem zapomnąć! — szepnął do siebie.
Wyjął z teczki niewielki, pożółkły zeszyt, częściowo tylko zapisany. Na pierwszej stronicy widniał tytuł:
„Legenda o świętym Franciszku z Assyżu“.
Przewrócił kilka kartek z uśmiechem, patrząc na gęste rzędy drobnych, wybladłych liter. Było to jego pismo, młode jeszcze, niepewne i niewyrobione.