Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dalej spotka z pewnością tę chudą, wysoką pannę sklepową w żółtej pelerynie, a potem tego młodego, śmiesznego gimnazjastę. Spotkanie z nim oznacza, że już ostatni czas do szkoły...
— Ludzie się bawią! — myśli Niusieńka, przyglądając się afiszom. — „Bal medyków“, „Bal prasy“, „Reduta artystyczna“, „Bal handlowców“... Mój Boże, kiedyż ja zacznę chodzić na bale!
Zamyśliła się. I już się widzi w balowej, białej sukience z małem wycięciem, rozrywaną w tańcu, zasypaną kwiatami... Jaki ona sobie kwiat wybierze... jako swój kwiat oczywiście różę... ale jaką? Białą? — Żółtą? Nie, to wszystko mdłe. Jej się najbardziej podobają róże purpurowe, o, właśnie takie.
Właśnie takie, jakie trzyma w ręce ten idący naprzeciw niej elegancki, młody człowiek smagły, zupełnie ogolony, z taką jakąś smutną twarzą; tak dziwnie patrzy na nią dużemi, szafirowemi oczami!
— Ładny chłopak — myśli Niusieńka!
— I róże śliczne! — dodaje w myśli, patrząc chciwie na kwiaty. — Ach gdyby on mi je dał! Takie róże w styczniu!...
Młody człowiek zwolnił kroku i zbliżył się do niej, nie odrywając od jej twarzy oczu. Wyczytała w nich coś na kształt prośby i zapytania, ale zmieszana, pobiegła żywo naprzód, starając się nie patrzeć na niego.
Mimo to zauważyła, że gdy ją mijał, trzy wielkie róże purpurowe upadły na ziemię.