Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Cicho, Mikońcio, cicho piesku! — uspokajał go szeptem kupiec, któremu mdło się zrobiło z trwogi. — Usłyszą cię, ujrzą nas i zabiją, albo pokaleczą. Cicho, cicho piesku...
Mikońcio umilkł, ale włosy zjeżyły mu się na karku i stał tak przy nodze pana, jakby gotów do walki.
Krzyki nie ustawały.
Kupiec zatkał uszy rękami, lecz w tej chwili przyszło mu na myśl, że w ten sposób nie będzie słyszał kroków żołnierzy i nie dowie się, w którą stronę się skierują. Opuścił ręce.
W tej chwili rozległ się dziki śmiech żołnierzy.
Kupiec, zdjęty śmiertelną trwogą i jakąś okrutną ciekawością, znowu wychylił głowę.
Dziewczyna na pół naga szamotała się z żołnierzami, którzy zaczęli z niej zdzierać suknie. Jej białe obnażone piersi były skrwawione i podrapane. Naraz wyrwała jednemu z żołnierzy rękę i z całej siły uderzyła napastnika dzbankiem blaszanym w głowę.
Żołnierz odskoczył, przesunął dłoń po twarzy, jakby coś ścierał i zatoczywszy się, przyłożył dziewczynie karabin do głowy.
Buchnął strzał.
Dziewczyna zakręciła się na pięcie, rozkrzyżowała ramiona i padła na wznak.
Wówczas żołnierze zatopili długie bagnety w piersiach zabitej i zaczęli ją kopać.
Kupiec struchlały cofnął się, gryząc palce,