Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/180

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

wpadli do kawiarń, znajdujących się przy tej ulicy, tak, że goście musieli bronić swych żon i córek krzesłami i nogami wyłamanemi ze stołów.
Otóż to się kupcowi bardzo nie podobało. W takiem zamieszaniu i najbogatszy człowiek może stracić życie, choćby przez cały czas siedział najspokojniej w świecie na ławeczce i rozmawiał ze swoim pieskiem. Kupiec przestał się przechadzać po pięknej ulicy popod zielonemi drzewam i i bardzo się na to uskarżał.
— Naród jest od tego, ażeby słuchał rządu i basta — mówił głośno w swojej małej cukierence, gdzie od lat pijał kawę w towarzystwie kilku starych znajomych.
Ale ci, ludzie zresztą spokojni i grający namiętnie w szachy, nie przyznawali mu słuszności. Kupiec się z nimi spierał, nie udawało mu się jednak upartych graczy przekonać.
— Na świecie musi być porządek! — wołał, bijąc pięścią w stół — bo kupiec był bardzo energiczny i nie lubił, jak mu się sprzeciwiano.
— A czy to jest porządek, jak nie można spokojnie przejść przez ulicę? — odezwał się łysy aptekarz w tabaczkowym surducie i gołąbkowych spodniach na strzemiączkach. — To się wszystko musi zmienić, tak dalej nie może być.
— Poradziłbym komuś pilnować raczej swej żony, a nie bawić się w poprawianie świata! — odciął się kupiec, który słyszał, że pani aptekarzowa