Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/179

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

gdzie stały same wspaniałe kamienice, pałace i wille bardzo bogatych ludzi i szlachty, popod zielonemi drzewkami były ławeczki. Na jednej z takich ławeczek kupiec zwykle siadał z psem u nogi i przyglądał się przechodniom, pojazdom i prześlicznym koniom. Najładniej było tam na wiosnę, kiedy drzewa zaczynały się zielenić, a piękne panie ubierały jasne suknie. Wtedy warto tam było siedzieć i przyglądać się tym wszystkim pięknościom, ich towarzyszom i karetom, ciągnionym przez szybko biegnące konie. Ale i w lecie, choć ludzi bardzo bogatych mniej było, mile tam czas schodził na przyglądaniu się niezliczonym tłumom uboższej ludności, która po pracy przychodziła odetchnąć orzeźwiającym chłodem drzew.
I właśnie tej wiosny ta wspaniała ulica stała się najniebezpieczniejszą. Niewiadomo, dlaczego upodobało ją sobie tak wojsko, jak i wzburzona ludność. Najniespodziewaniej w świecie, kiedy w ulicy pełno było ludzi bogatych, chcących użyć wywczasu na świeżem powietrzu, z bocznych ulic wysuwały się tłumy dziwnych jakichś ludzi, którzy ustawiali się w zbite szeregi i śpiewali nowe, nieznane dotąd pieśni, wywijając nad głowami kolorowemi chorągwiami. Oczywiście, że w mgnieniu oka wypadali porozmieszczani po podwórzach domów i ogrodach ułani lub dragoni i zaczynali siec lud bezbronny, lub też w oddali rozciągał się szeroki łańcuch pieszych żołnierzy, którzy klękali i przykładali broń do oka. Kilka razy zdarzyło się nawet, że żołnierze