Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/175

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Działo się to w wielkiem i bogatem mieście, wesołem zwykle i ruchliwem, ale wówczas zasmuconem i przygnębionem bardzo.
Było to w czasach burzliwych, kiedy wojsko strzelało po ulicach, kopyta koni szczękały po bruku i krzesały z niego snopy iskier, a dźwięk trąb i warczenie bębnów budziły trwogę w sercach mieszkańców.
Dawniej chętnie przystawano, gdy ulicami przeciągała konnica w barwnych mudurach. Chrzęściły szable, parskały konie, ułani dumnie patrzyli z wysokości skrzypiących, twardych siodeł na tłum uliczny, a nad ich kaskami fruwały chorągiewki lanc, długie, czerwono-żółte chorągiewki, bo taka była barwa tego pięknego pułku.
A muzykanci, jadący na przedzie, dęli w srebrne trąby i grali tak pięknie, że wszyscy się uśmiechali.
Albo kiedy pułk piechoty szedł równym, grzmiącym krokiem przez ulice w takt wesołego marsza, ludzie wybiegali przed bramy i sklepy — a mali chłopcy maszerowali razem z wojskiem, starając się dotrzymać kroku żołnierzom. Śmieszni, mali chło-