Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

działa, gdy zeszli z plantu i szli jedno za drugiem wąską ścieżyną polną.
— Na korzyść?
— Nie wiem. Utyłeś trochę i zdaje się, jakbyś spoważniał. Dawniej wyglądałeś — dziko. Masz i tak bardzo ruchliwą twarz, ale teraz wyglądasz, jakbyś ją zaścielił jakimś dobrodusznym uśmiechem. Jeśli to naturalne — to dobrze.
— A jeśli maska?
— I czegóż ty miałbyś się maskować? — zwróciła się Hela do ciotecznego brata.
— Jak silnie akcentujesz to „ty“... Mam wrażenie, jakbyś przez to chciała powiedzieć, że sama masz powody do maskowania się.
— Och, moja maska jest najzwyklejszą w święcie maską młodej panny. Jestto tak zwana „przyzwoita“ mina. Wciąga się ją na twarz.
— Pourquoi faire? — spytał Wicio.
— Ot, jak woalkę.
— Czy ty, Wiciu, jesteś z życia zadowolony? — spytała pani Walerya.
— Hm. Właściwie nie. Tłumaczę sobie to jednak moją młodością, to znaczy brakiem świadomości tego, co robię. Młodzi są przeważnie z życia niezadowoleni. Prawda, Helenko?
— O! Rozumie się.
— Widzi wujeńcia. Nawet ona zgadza się ze mną.
— „Nawet“. Czy ty sądzisz, że mi tak dobrze?