Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Poprośmy bogów, aby odkupili od nas gęś naszą — odezwała się Baucyda. — Będą nam mogli hojnie za nią zapłacić, o ile to są istotnie bogowie, a nie dwaj poeci lub inni obszarpańcy tego rodzaju. Gdyby dali choć drachmę, mogłabym od sąsiadki kupić cztery gęsi, wykarmić, sprzedać na targu pierze...
— Nie, Baucydo! Postąpimy inaczej! Niezawodnie, że nam oni zapłacą, zapłacą stokrotnie. Czemżeż jest dla nich drachma? Obdarują nas oni złotem tak, że je będziemy mogli garnkiem mierzyć; ale prosić ich o to nie będziemy. Przeciwnie, udamy, że nie wiemy, z kim mamy do czynienia. Zachowamy się wobec nich, jak wobec zwykłych wędrowców.
— Wątpię, żeby nam chcieli być za to wdzięczni — zauważyła Baucyda. — Onegdaj ten kupiec, któremu sprzedałeś miarkę owsa za dziesięćkrotną opłatą, zsyłał nas na samo dno Tartaru.
— Nie rozumiesz mnie, Baucydo! Poprosimy ich, aby raczyli wstąpić do naszej zagrody i ugościmy ich tak, jakbyśmy chcieli, aby nas goszczono. Podamy im wody, damy im wszystko, co tylko znajdziemy w naszym domu najlepszego, zabijemy dla nich gęś...
— Jakto? zadarmo?
— Nie zadarmo, bo oni się nam za to odwdzięczą, ale będziemy udawali, że postępujemy tak tylko ze względów gościnności.
— Nigdy się na to nie zgodzę. Bogowie czy nie,