Strona:Jerzy Bandrowski - Osaczona i inne nowele.djvu/114

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bywasz tak kiedy ożywiony w mojem towarzystwie? Jakiżeś dowcipny był dzisiaj, jaki miękki... Zdaje się, jakbyś wodę życia pił z oczu pani Heleny...
Babskie powiedzenie.. A co on jej powiedział?
— Zatruwasz mi każdą chwilę wolną od obowiązku!
A ona:
— Oczywiście, pod „obowiązkiem“ rozumiesz dotrzymywanie mi towarzystwa, a pod „wolną chwilą“ okazyę do odczepienia się odemnie.
Naturalnie, kobieca żłośliwość.
Ale Śnieżko naraz uderzył się pięścią w kolano.
— Nie kłam! — zawołał półgłosem.
Tak jest, obowiązkiem mu była ta kobieta, niczem więcej, jak tylko przykrym obowiązkiem. Nie była mu już życiem, przeciwnie, żył, oddychał swobodniej tylko poza nią.
I oto było szczęście, na którego uzyskanie poświęcił conajmniej dwie trzecie życia.
Poświęcił? Ba! zmarnował!
Dwie trzecie życia prześnił, przeczekał... resztą życia spłacać miał stare długi, zaciągnięte u — nadziei, która zawiodła...
Jakżeż? Można umrzeć, nie zaznawszy życia?
Haha! Wczorajszy dzień! „Słonecznej ciszy pełna podjesienna pora!“ Piękny był dzień i piękny ten jesienny ogród i te dwie panie! A on, Śnieżko, był jak ktoś, kto przespawszy wiosnę i lato, obudził