Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— A wiecie? Tych trzech, cośmy ich w Penzie wzięli, powieszono...
— Kogo?
— Skotaka, Pospiszila i Otczenaszka... Piąta „baterka“[1] skazała ich na śmierć polowym sądem. Powieszono ich w nocy — między Lipiagami a Krjażem, po prawej stronie toru, jak te wielkie drzewa rosną...
— Prawilno! Zdrajcy!
— Czert to wi! A jeśli to byli „idejni“ komuniści? Ono-to, ten bolszewizm — nie byłby tak zły... Słuchaj, Waszico, będzie raz ta kawa? No tak slawa!
Niwiński dźwignął się i siadł na posłaniu.
— Zdar, bratrzi! Sakra, ale zimno!
— Zdar! Wyspałeś się?
— Tak jest, wybornie. Co to warzysz? Kawę?
— Napijesz się? Żiszmarja, człowiecze, tyś pewnie obiadu nie jadł! Na, żrej, konserwa gorąca... Niczewo, konserw mamy jak piasku. Ale żrej, ja sobie przygrzeję... A potem kawy ci dam... Chleb masz? Nie? Tak sobie weź, tam leży na półce, nad moim „flekiem“...

Wtem rozpętała się znowu strzelanina. Zatrajkotały zawzięcie karabiny maszynowe, raz i drugi huknęło działo. Waszica skoczył do drzwi i jednem szarpnięciem rozsunął je szeroko. Znowu otwarł się cudny, cichy widok na senne bagna i pola trzcinowe, a daleko, za migotaniem wody, sznury świateł elektrycznych, jak sznury rozżarzo-

  1. Baterja.