Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/86

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Sakra, Żiszmarja Jozefe! Ten most, ten most! Dla wszystkich mosty są poto, żeby mogli po nich przejść, dla nas — żebyśmy przed niemi stali!... Sierotki my biedne!
— Ale milcz! Ja ci napluję na ten most! Komenda temu winna! Oficerów nie mamy! To jest wojna? To są austrjackie manewry a nie wojna!
— Daj spokój, Waszico, to puste gadanie! — odezwał się znowu głos z drugiej strony wozu. — Oficerowie nic nie winni. To wisz? Pułkownika nam pod Lipiagami zabili...
— Już zabili! Nie zabity, ale ranny!... Nogi mu z „pulemiotu“ przesiekło...
— Przesiekło pod Lipiagami — a dziś umarł.
— Poco się pchał, howado! — z pasją krzyknął Waszica, rzuciwszy czemś o ziemię. — Mówili mu „kluci“: — Bracie pułkowniku, nie leź tam, nie twoje „dielo”, tyś nam do czego innego potrzebny, umierać sami potrafimi, od tego jest żołnierz! To nie, nie posłucha, musi leźć, musi się pokazać: — Patrzcie, jakiego macie pułkownika! — No tak, pokazałeś się, bracie pułkowniku Geyerze — a gdzie teraz mamy pułkownika?
— Sierotki! Sierotki! Zawsze nas tak nazywał a przypominał, jak to kiedyś Czesi światem się tułali, osieroceni, bez matki, ojca, przez Niemców z ziemi wygnani! Wot tie na! Prawdziwe już sierotki!
— Ej, żeby nam tu tak dali Wilhelma, a tego głupiego Karola a Trockiego-żyda! Skończyłaby się ta wojna i mybyśmy im zapłacili za swoje utrapienie...