Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/67

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

naprzód. Szarpnęło powietrzem gromkie „hurra“ i grzmotnęło w powietrzu, jak gorąca fala.
Dworski był lekki i wprawny w biegu, więc leciał z wiatrem, podniecony przez kule, gwiżdżące mu wciąż koło uszu i nad głową. Wiedział, że idzie na karabiny maszynowe, ale czuł też, że dojdzie, bo po świście kul zorjentował się, iż górują. Teraz, byle jak najprędzej. Pragnął tego karabinu dopaść pierwszy, pragnął spojrzeć w oczy tym ludziom, pokazać Czechom, że jest żołnierzem a nie „obijaczem“, więc omal się nie rozpłakał ze złości, gdy tuż przed nim, nie wiadomo w jaki sposób, z ukosa, kilku żołnierzy czeskich wpadło na gniazdo. Mignął rzucony w biegu granat, trzasnął płomieniem, a już z tego ognia wyskoczył żołnierz i ugodził kogoś z góry bagnetem. Rozległ się przerażający krzyk, od którego Dworskiemu jakby coś pękło w oczach. Teraz już nie widział nic, prócz wzgóreczka z karabinami maszynowemi i jakichś cieniów za nim. Wtem ujrzał prawym bokiem odwróconego do siebie jakiegoś obszarpańca w austrjackim mundurze, bagnetem godzącego w Czecha, który się na niego zamierzył siekierą. Nie mierząc, machinalnie, lecz z błyskawiczną szybkością Dworski prawie że rzucił owemu obszarpańcowi swój karabin z bagnetem pod pachę. Bagnet ześlizgnął się po kości i głęboko wjechał między żebra — obszarpaniec potknął się, opuścił rękę z karabinem i pochylił naprzód głowę, po której Czech zdzielił go siekierą z taką furją, że aż chlupnęło. Prawie równocześnie mignął Dworskiemu w oczach obraz: Żołnierz czeski wbił bagnet w brzuch marynarzowi, który właśnie