Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Dr. Petrović był Czarnogórcem, młodym, uczonym prawnikiem i oficerem czarnogórskim a nawet reprezentantem politycznym tego królestwa. Ponieważ jednak rodaków swych w Rosji prawie że nie spotykał, a Serbom kłaniać się nie chciał, tułał się w eszelonach czeskich. Był bezwzględnym rusofilem, krótkowidzem, bardzo zacnym chłopem i nadzwyczaj odważnym żołnierzem. Z Polakami żył w przyjaźni.
Wszyscy trzej uzbroili się jak mogli i wyciągnęli z eszelonów przeciw bolszewikom.
Jechali drezyną.
Odwrócony plecami do towarzyszów i milcząc jak i oni, Dworski ze swym austrjackim Manlicherem w ręku, siedział na drezynie, całą uwagę skupiając wyłącznie na tem, by długiemi nogami nie wyrżnąć o jaki próg dębowy, wystający z toru kolejowego.
Jechało mu się bardzo niewygodnie, bo się ich na drezynę napakowało ilu wlazło: żołnierze łącznikowi, jakiś telefonista, artylerzyści, oficer z ręcznym karabinem maszynowym i amunicją i jeszcze ktoś tam. Trzeba się było dobrze trzymać, aby nie zlecieć, zwłaszcza na zakrętach, tem bardziej, że jazda była piekielna. Żołnierze przy korbie pracowali niezmordowanie, a że wiatru nie było i tor wciąż łagodnym spadkiem się obniżał, więc drezyna leciała, jakby miała skrzydła.
Ludzie, mimo iż nieledwie na kolanach sobie siedzieli, nie odzywali się do siebie. Zdawałoby się, że się nie znają, lub znać nie chcą. Zdenerwowani byli a właściwie — skupieni w sobie. Nie dlatego, że szli do bitwy. Ani bój ani śmierć nie była dla nich nowością. Ale tu — właściwie poraz