Przejdź do zawartości

Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

stoi sobie mocno na krzywych nogach z wypiętym kuprem i uważa. Rozumiesz? On nie tylko na warcie stoi, on wie, że w tej chwili Wołga należy do niego i on kocha ją za to, bo wie, że ona jest dziś granicą jego czeskiej duszy. On tu tworzy poezję i historję czeską. O, jak kiedyś w te strony będą biegły oczy i dusze artystów i poetów czeskich, jak oni cień tego żołnierza będą chcieli wywołać z przeszłości.
— Dla was takie cuda są nowością! — odparł Niwiński — My oddawna już w tem pracujemy.
Ale Ryszan, wpatrzony w rzekę, mówił:
— Kiedyś sądziłem, że mistyczną, tajemniczą, zaklętą rzeką Słowiańszczyzny jest Dźwina.
— Wszystkie rzeki Słowiańszczyzny są święte! — wtrącił Niwiński.
— Ale Dźwiny do rewolucji Niemcy w żaden sposób sforsować nie mogli. Dźwina! Co za imię cudne! Uważasz, że piękna i sławna rzeka jest jak piękna i sławna kobieta. Serce bije jak bęben, kiedy się ją ma pierwszy raz zobaczyć.
Pokazała się mała i cicha stacyjka z napisem „Batraki“.
Eszelon zwalniał coraz bardziej w biegu, wreszcie stanął.
Ryszan wychylił się.
— O, przed nami stoi kilkanaście eszelonów! Nie ruszymy się stąd tak prędko. Chodźmy spać. Czekają nas piękne rzeczy. Jak to mówi Brzezina: Będziemy patrzyli w przyszłe dni jak w uwieńczoną zielenią jasność słoneczną, idącą ku nam przez rząd drzwi oszklonych.