Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/350

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

W nocy wpadł do wagonu Niwińskiego „omdlewający inżynier“, ze szkarłatnemi wypiekami na twarzy skutkiem gorączki, ale dumny i zadowolony. Z Bugurusłanu dywizja drapnęła w porządku, jest w drodze do Nowomikołajewska, w Nowomikołajewsku był zjazd „sopłeczeństwa“ i awantura. Oto podczas zjazdu przybył do Nowomikołajewska polski bataljon szkolny, który natychmiast zajął dla siebie na kwaterę „Dom Polski“ i mimo, że się w nim odbywały narady, zaczął się rozgospodarowywać. Na sali obrad zapanowała konsternacja, dopiero po kilku chwilach ktoś krzyknął: — Niech żyje wojsko polskie! — no i zgoda była.
— Najważniejsza rzecz! Przywiozłem tu swoim wagonem jenerała Parisa. Oczywiście, miałem czas wszystko dokładnie mu wytłumaczyć. Mówiliśmy z członkami komitetu charbińskiego, to znaczy, jenerał mówił, ja się nie odzywałem...
— No?
— To samo co Centralna Rada Ufimska albo Związek Rewolucyjny Rzemieślników Danobisa. Jeden z nich przyjechał i jutro popołudniu mamy z nimi i z jednym z tutejszych „działaczy“ wspólną konferencję z Parisem: Ale jakiś dureń faktycznie nadawał im tu papierów, pełnomocnictw... Nawet kilkadziesiąt tysięcy franków dostali...
— Więc oni jednak chcą się sądzić przed Francuzem?
— Rozumie się.
— Bez czci, banda! — zaklął Niwiński — Dobrze, to ja im wsolę już bez miłosierdzia.