Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/346

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

się to nie zmieni, to my się bić nie będziemy.
A potem dodał szeptem:
— Wiesz, że Szwec nie żyje?
— Kto? Pułkownik Szwec?
— Tak.
— Padł?
— Nie. Sam się zastrzelił.
— Dla czego?
— Bo mu się pierwszy pułk zbuntował. Pomyśl — Szwec! Szwec! Tłumaczył im, przekonywał — „kluci“ nie chcieli słuchać — na znak protestu — zabił się.
— Poprostu — „harakiri“.
— Tak. Otóż widzisz...
Niedaleko gmachu sztabu znajdowała się kawiarnia, obszerna oszklona, z szerokim widokiem przez ulicę na morze. Weszło w zwyczaj, że koło południa szło się tam na parę kiełbasek z kapustą i szklankę czarnej kawy. Jaki taki oficer, nawałęsawszy się dość i napatrzywszy się stalowo błyszczącemu morzu, łodziom, statkom i gimnastyce na pancernikach, a wytrawiony ostrem słonem powietrzem, szedł czemś się ciepłem pokrzepić. Wpadali na czekoladę i ciastka Francuzi w swych czerwonych spodniach, przychodzili Amerykanie, zajadali się kiełbaskami Czesi i wkrótce kawiarnia pełna była sztabowców, jak się wkrótce pokazało, przeważnie ze służby wywiadowczej. Nawet ludzie cywilni, o tej porze przychodzący, mieli stosunki z różnymi ofenzywami i defenzywami, „razwiedkami“ i „kontrrazwiedkami“.
W krótkim czasie zapoznał się Niwiński z kilku Polakami. Był jakiś dziennikarz, adwokat z War-