Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/345

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— To se wi! Ta baba musi beczeć. Nie pogodzili się. Teraz tu — to samo. Siemionow nikogo słuchać nie chce, doi Japończyków i kradnie na własną rękę. Kałmykow to samo. Chorwat jest bezsilny i wojska nie ma, a jenerał Romanowski, przysłany tu dla, utrzymania stosunków z sojusznikami, nas lekceważy i tylko z Francuzami kokietuje. Równocześnie — pomyszli si — transport przeznaczonych dla naszej armij samochodów, czterdzieści wozów — Siemionow ukradł. Tak at' nam werou nazada — pójdziemy z frontu...
— Że też Francuzi...
— Francuzi są jedyni, którzy tu chcą coś zrobić! — przerwał mu Czeczek. — Ale oni tak się dla siebie bolszewizmu boją, że przysłali tu samych monarchistów, ludzi skrajnie reakcyjnych i protegujących czarnosocieńców i monarchistów rosyjskich. Sam wiesz — z tem już daleko się w Rosji nie zajdzie...
— Jednakże — nie rozumiem tego wszystkiego, przecie tu mnóstwo wojska...
— Jest go dość, tylko że oni sami między sobą się kłócą... Anglicy pilnują Japończyków... Amerykanie pozwolili Japończykom obsadzić kolej syberyjską, ale wyrzucają ich flotę z Amuru, który chcą sami kontrolować, a równocześnie chyłkiem pomagają bolszewikom...
— Jakto — pomagają im!
— Sprzedają im amunicję... Amerykanie zupełnie wyraźnie z bolszewikami sympatyzują...
— Więc co będzie?
— Czekamy na przyjazd jenerała Janina i naszego ministra wojny, jenerała Sztefanika. Jeśli