Strona:Jerzy Bandrowski - Niezwalczone sztandary.djvu/333

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Żołnierze w kusych oliwkowego koloru pelerynach iw pilśniowych kapeluszach z szerokiemi skrzydłami przechadzali się po peronie, szwargocąc żywo i wywijając króciutkiemi karabinkami.
— Jak Boga kocham, „makaroniarze“! — cieszył się Curuś. — Ale czy oni w tych mantylach i kapelusikach wytrzymają na Syberji, to wątpię!
— Ja wogóle wątpię, czy oni Syberję zobaczą! — rzekł Niwiński. — Wielkie państwa nie potrzebują się nawet bić, żeby wygrać. Wystarczy im postawić w ciepłym kąciku nikomu niepotrzebny pułk, kazać go żywić i płacić, a potem na tej podstawie znowu rączkę po jakąś ozdobną wysepkę wyciągają. To nie to, co my!
— Ale skąd oni się tu wzięli?
Byli to oczywiście znowu wierni i wdzięczni poddani Najjaśniejszego Pana cesarza Karola, Włosi austrjaccy, jeńcy, którzy za przykładem innych „ludów austrjackich“ przyłączyli się do wojsk sojuszniczych. Główny ich punkt zborny był w Pekinie, gdzie ich organizowano, ubierano, uczono regulaminu włoskiego a często i języka. Jeden piękny pułk strzelecki z kompanją karabinów maszynowych i „Alpinów“ wysłano do Charbina. Najwięcej jednak imponowało czterech ogromnego wzrostu karabinierów w stosowanych kapeluszach z pstremi kitami i z długiemi pałaszami u granatowych fraków.
Byłoby w Charbinie nadzwyczaj wesoło, gdyby nie „kąferencje ze sopłeczeństwem“. A właściwie to nie było już „sopłeczeństwo”, lecz znakomicie zorganizowane towarzystwo udziałowe, składające się z różnych prezesów, dyrektorów i pre-